Po okolo 3h w autobusie kierowca wysadzil nas gdzies na drodze wskazujac kierunek gdzie mamy isc. Tam czekal na nas sprzet, przewodnicy i kilku zagubionych takich jak my :) turystow.
Szybkie szkolenie jak nie utonac i siedzimy w pontonie.
Kilka komend : follow, back left, back right, faster, harder, no panic - i wszystko jasne ;)))
W naszym pontonie byla para Portugalczykow, dziewczyna z Izraela i parka Chinczykow.
Nasz lodkowy przewodnik posadzil dziewczyny z tylu a na przod poprosil Macka.
Macius szybko wykpil sie twierdzil, ze nie bedzie slyszal jego komend i wypchnal na front Chinczyka, ktory slowa nie mowil po angielsku.
No to jazda :)))
Po jakiejs minucie zrozumielismy, ze nie ma szans zeby byc suchym.
Ale czy przezyjemy ...???
W drugim pontonie siedziala grupa Hindusow. Kazdy z nich walil wioslom w swoja strone. Chyba mieli farta, ze nie wodowali.
Nasza grupa okazala sie zgrana i dobrze nam szlo. Chinczyk po jakiejs godzinie skumal komendy ;)))) Bedziemy zyc :).
Zabawa na calego. Duzo smiechu, czasem troche przerazenia w oczach. Generalnie po zgielku miasta mega relaks.
W przerwie przewodnicy zrobili lunch na brzegu rzeki. Oj jak smakowalo ;))))
Przezylismy. Na Trisuli river miescami jest lagodnie jak na splywie po Brdzie a miejscami OJ OSTRO. Woda przelewala sie rzez nas z kazdej strony. Nie wspomne, ze mega zimna.
A wieczoram jakos tak przypadkiem uswiadomilismy sobie, ze na drugi dzien lecimy do Delhi. O malo nie stracilismy biletow lotniczych. Stracilam rachube czasu...