Pewnie martwicie się, że przepadliśmy gdzieś bez wieści.... :)
Ależ skąd. Po prostu jesteśmy zajęci. Plaża, słońce, palmy, drinki, pyszne jedzenie. Nie mamy czasu... na pisanie
Nastał czas na relaks Po 5 godz. Podróży autobusem dotarliśmy do Mui Ne.
Stwierdziliśmy, że ja z Ewką posiedzimy sobie w jakiejś zacienionej knajpce a Maciek pójdzie na poszukiwanie naszego nowego lokum na następny tydzień.
Pierwsze zejście na plażę i trafiliśmy na polską szkółkę kitową Surfpoint. Zamieniliśmy z nimi kilka słów. Jeden z kolesi pokazał nam fajną miejscówkę za 15$ za pokój ,niestety nie bezpośrednio przy plaży.
Doszliśmy do wniosku, że na razie może być a później poszukamy czegoś lepszego.
Okazało się, że na pokój mamy czekać jeszcze godzinę, więc zostawiliśmy bagaże i poszliśmy się przejść.
Większość hoteli na plaży to resorty iluś tam gwiazdowe. Ceny od 45$ za domek.
Oki, szukamy dalej. Warto być cierpliwym, bo po jakiś czasie znaleźliśmy domki przy samej plaży za 17$.
Oczywiście, żeby być szczerym nasz ośrodek jest skromniejszy niż jego 5*sąsiedzi, ale za to jest swojski kitowy klimacik, gdyż okazało się, że większość rezydentów jest pasjonatami tego sportu.
Nie potrzebujemy lokai kłaniających się w pas. Wręcz drażnią nas wyuczone zachowania służby hotelowej. Wystarczy trochę uśmiechu i dobre chęci.
Szybko zabraliśmy manele z poprzedniej kwatery.
Nagle okazało się, że już nie musimy czekać i jest też inny pokój dla nas :). Byliśmy już jednak na maksa zdecydowani na domek przy plaży.
Plaże piaszczyste, czyste. Ocean cieplutki. Wiatr wieje. Pełnia szczęścia.
Mamy ulubioną knajpę przy plaży, gdzie jesteśmy każdego dnia. Tanio i pysznie.
Wypożyczyliśmy skuter i objechaliśmy okolice. W trójkę z Ewką pośrodku ale tutaj wszyscy tak jeżdżą. Każdy z nas dostał kask i w drogę:). Koszt skutera – 7$ za dzień plus swoje paliwo.
No więc objechaliśmy skuterkiem okolice. Czerwone wydmy, puste plaże. Piękne widoki.
Trafiliśmy też do portu rybackiego i tam już nie było sielankowych, romantycznych krajobrazów .
W masakrycznym upale w smrodzie rybim ludzie albo patroszyli ryby, albo wyjmowali ślimaki z muszli.
W koszach na plecach nosili ryby z kutrów rybackich. Masakryczna robota.
Domyślam się, że kokosów tam nie zarabiają. Pozwolili zrobić sobie kilka fotek.
Podczas robienia zdjęć dziewczętom ładujących małe rybki do jutowych worków żartowały sobie, że zaraz mnie nimi potraktują.
Taki żarcik z odrobiną prawdy. Pewnie wolałyby mieć zdjęcia w ciekawszych sytuacjach.
Powoli kończy się nasz czas w Mui Ne.
Łatwo nam przyszło wejść w rytm nicnierobienia.
Dni do siebie podobne, ale jakże błogie :). Musimy nałapać się słońca, bo u nas w domu długo pewnie go nie zobaczymy.
Maciek pływa codziennie na kitesufingu. Mówi, że nie jest to jego najlepszy spot, ale wieje i jest ciepła woda. No i kolejny spot zaliczony.
Jutro mamy samolot z Sajgonu do Hanoi. wcześniej jednak czeka nas 5 godz. podróż autobusem.
Zarezerwowaliśmy już hotel w Hanoi, zresztą ten sam co poprzednio. Odbiorą nas też z lotniska.