Lecimy juz osiem godzin... i juz tylko dwie godziny do Caracas
Jestesmy pelni obaw jak przywita nas Wenezuela. Wszyscy strasza... nawet w samolocie jakis starszy Pan i Stewardesa tez.
Moze by tak zawrocic samolot, albo wyladowac gdzies na wyspie.
Wiem, wiem... to nie autostrada nie mozna zawracac.
Przygoda dla nas zaczyna sie w samolocie. Uwielbiamy to plastikowe zarcie, drineczki ktorymi futruja pasazerow byle ich zniewolic.
Ciekawe co bedzie. Ciekawe czy przyjedzie po nas facet z hotelu w ktorym zdecydowalismy sie zatrzymac w Macuto.
Ciekawe jaki wytargujemy kurs za dolara. Duzo tego ciekawe.
Mamy ochote wysiasc wreszcie z samolotu, wziac prysznic i napic sie na karaibskiej plazy drinka pod palma.
No nie jestesmy przeciez wymagajacy... napiszemy pozniej czy znallezlismy jakis mily bar.
A teraz rozgladam sie po towarzyszach niedoli podrozy przez Atlantyk.
Towarzystwo mieszane. Nawet jest mloda chinka z dwuletnim dzieckiem o niewiadomej plci...
Dostalismy olsnienia. Otoz nasza Dziunia Ewunia zna chinski !!!! To chinskie dziecko spiewa te same piosenki co Ewulis.
Mamy geniusza :))))