Wczoraj obeszliśmy wszystkie obiekty "polityczne" Hanoi oczywiście na czele z mauzoleum Ho Chi Minha. Wodza nie było, gdyż udał się do spa w Moskwie. Co roku udaje się do przyjaciela Lenina na małą konserwację.
Obiekty ma się rozumieć z daleka oglądaliśmy. Nie ma mowy, żeby przejść koło nich po tej samej stronie ulicy. Żołnierz przegonił nas na drugą stronę. Oczywiście trochę pobłądziliśmy i na koniec byliśmy zmęczeni jak koń po westernie.
Policja to władza - jedno machnięcie ręką i trzeba zmiatać.
Wieczorkiem znowu odwiedziliśmy grilla. Zamówiliśmy trochę warzyw, których nazw nie znam, jakiegoś kuraka no i żabę.
Żaba została pochłonięta przez Ewkę. Odganiała nas od niej jak natrętne muchy. Faktycznie była pyszna.
Dzisiaj wieczorem jedziemy autobusem sypialnianym do Sapy. Cena 20 $ od osoby, Ewka free.
Odbiorą nas z hotelu. Zobaczymy... co to będzie.
Kupiliśmy też bilety lotnicze do Sajgonu na 05 grudnia. Udało nam się zrobić samemu przez neta. Wcześniej próbowaliśmy kilka razy i odrzucało nam transakcję. Dobrze, bo agencje z ulicy chciały od nas ok. 30$ więcej.
Pogoda jest w miarę przyzwoita. Ok. 20 st, ale cały czas mży. Wilgoć straszliwa, od 3 dni nie chcą nam wyschnąć skarpetki:)))
Oki. wystarczy. Teraz idziemy na późne śniadanko. Mam ochotę na pho.