Dotarliśmy do Pramburi. Dotarliśmy to dobre słowo ale po kolei.
Zaczęło się niewinnie i w naszym mniemaniu turystycznie i wygodnie.
Kupiliśmy bilety autobusowe do Pramburi z z odbiorem z hotelu .
Po drodze przerzucali nas pomiędzy busami. Zamieszanie totalne, zero porozumienia, bo zero angielskiego. Ale w końcu Oki jedziemy.
Dojechaliśmy do miejscowości niewyglądającej na letniskowo –turystyczną, po prostu pierdolnik i kierowca wyrzucił nas na skrzyżowaniu. Pokazał nam, że możemy wziąć sobie taksi motorowe. Taksi motorowe z małym dzieckiem i kilkoma bagażami? No to, to za dużo jak dla nas. Więc idziemy dalej ulicą i szukamy jakiegoś taksi. No ale żadnych taksówek i wszyscy gapią się na nas jakby białych ludzi widzieli pierwszy raz.
Zaczęliśmy rozmawiać z jakimiś starszymi ludźmi. Od słowa do słowa powiedział, że nas zawiezie, ale czy nam nie przeszkadza, że jest to skuter z dobudówką do przewozu towaru. Nam już nic nie przeszkadza! Jedziemy! Myśleliśmy, że może kilka przecznic i wyłoni się morze z kurortami a jechaliśmy 15 km.
Dojechaliśmy na jakieś zadupie. Dosłownie!
Starszy Pan w zasadzie nic od nas nie chciał, ale daliśmy mu 100 bathów i teraz mi się wydaje, że mało. Przybiliśmy piątkę i zrobiliśmy zdjęcie pamiątkowe. Są jeszcze na świecie mili ludzie
Nasz hotel jest . Dobrze, że jest. Wypasiony ośrodek a tam 2 pokoje zajęte. Nasz i jeszcze jeden
Na pytanie o możliwość przedłużenia na kilka następnych dni recepcjonista, który mówi słów po angielsku max 10 mówi, że pokoi brak! O co chodzi? Tutaj przecież nie ma nikogo!
2 knajpy i 1 mini sklepik. Na razie to wszystko z atrakcji miejscowości. Może jutro coś odkryjemy. Trochę martwimy się gdzie dalej wiatr nas zagna. Ani busów, ani taksi ani nic. Nie wiemy co dalej…
Aaaa jeszcze coś. Żeby nie było tak dramatycznie. To mamy wypasiony pokój z super tarasem i widokiem na zatokę tajlandzką. Takiego widoku jeszcze nie mieliśmy. Bajka !
Dwa dni później.... Pram Buri
Jeździmy skuterkiem wzdłuż morza (wynajęcie 200B/dzień – ok. 20 zł).
Maciek szuka wiatru, Ewka lodów truskawkowych a Becia zimnego piwka w beach barach.
Ewunia, nasza córcia to bardzo dzielna dziewczynka. Je to co się napatoczy, śpi jak spać trzeba i wystarczy jej plaża, basen, no i lody truskawkowe . Prawdziwy z niej backpackers.
Przedłużyliśmy pobyt w naszym hotelu o kolejne 2 dni. Dobrze nam tu.
Mamy swoją knajpę z rewelacyjnym żarciem.
Dzisiaj Maciek zamówił kociołek z zupą tak diabelnie ostrą, że aż paliło. Jakieś nieznane nam warzywa, kurczak i wszystko w mleku kokosowym. Ja poddałam się po kilku łyżkach.
Na moje pytanie ile to cudo kosztuje mój małżonek mówi, że nie wie – bo tam 6/0. Maciek przecież to jest 610B!!!!!!!!
O kurcze najdroższe danie jakie tu widzieliśmy! Za to najlepsze
Śmiechu było sporo, bo zwyczajne tajskie żarcie to 50-70B.
Okazało się jednak, że 6/0 to nie cena i nie wiemy co. Kociołek kosztował 200B, co Maciej przyjął z radosnym uśmiechem.