Rano stawilismy sie na miejsce odjazdu autobusu turystycznego ;))). Na sniadania (w cenie biletu) dostalismy po toscie z omletem i tycia w naparstku herbarke z mlekiem. Wystarowalismy o czasie. droga przez Indie byla dluga i meczaca - 12 h. Po drodze zatrzymywalismy sie przy barach ale nie mielismy odwagi tam nic zjesc.
Brudno i biegajace po kuchni szczury.
Granice z Nepalem przekroczylismy pieszo po krotkich formalnosciach i oplacie wizowej 25$ za osobe. Dotarlismy do Guest House Nepal. Jakie bylo nasze zaskoczenie, gdy zobaczylismy, ze hotel jest w fatalnym stanie, ale nie tak zlym jak opisuja w necie. Pokoje 4 osobowe...
Noc spedzilismy z Ania z Polski, ktora podrozuje samotnie po indiach i Nepalu i Derkiem z Izraela z Australijskim paszportem ;)
Rano obudzilo nas walenie do drzwi i glos "Pokhara 10 min", ALE MY PRZECIEZ JEDZIEMY DO KATHMANDU !!!!!.
Pytamy sie kiedy jedzie autobus do Kathmandu, a slyszymy "No today, no tomorrow, maybe later. Strajk, Strajk".
Zaczela sie przygoda. na dole czekal juz zapelniony grat bez czesci szyb i bez swiatel. Przednia szyba byla zbita w pajeczyna, tylniej w ogole nie bylo.
A w srodku wszystko zajete, na dachu TEZ!!!
Weszlismy jako ostatni. Miejsca stojace przez nastepne 12h.
Co chwile byly blokady na drodze. Po negocjacjach pomagiera kierowcy jechalismy dalej.
W Nepalu tez trwa swieto kolorow HOLY. Po ulicach biegaja rozesmiani ludzie i obsypuja sie kolorowymi proszkami. Co wioska smaruja nas w autobusie innymi kolorami.
Na poczatku delikatnie. a po kilku godzinach wszyscy wygladamy jak wydmuszki wielkanocne we wszystkich mozliwych kolorach.
Lokalesi tanczyli , spiewali i bylo bardzo wesolo.
Autobus napakowany travelersami z roznych stron swiata.
Duzo japoncow, Francuzi, Nowo Zelandczycy, z USA a nawet Tybetanczyk.
Niestety za ktoryms razem rozbawieni miejscowi narwancy w szale obchodow swieta zawisli na na autobusie. drabina na tyle autobusu zerwala sie a razem z nia pospadalo kilka osob z dachu. Kilku lokalesow i chlopak z Nowej Zelandi. Lokalesi otrzepali sie i uciekli a bialas mial mega szczescie bo skonczylo sie tylko na potluczeniach. a moglo byc strasznie, bo obok jego upadku byly wielkie glazy.
Widoki niesamowite, waskie drogi, strome urwiska,. Ludzie czysci, zupelnie inaczej niz w Indiach.
Wieczorem dotarlismy do Pokhary.
To byl jak plaster miodu...;))))).