Wyladowalismy :) szczesliwie.
Canaima - mala wioska w Parku Narodowym o tej samej nazwie.
Cudowne miejsce z laguna. Slynne trzy palmy w wodzie, wodospady.
Pierwszego dnia poplynelismy lodzia zobaczyc dwa wodospady. Przechodzilismy po polce skalnej pod wodospadem.
Cudowne uczucie. Ogrom wody. Pozniej spacer po dzungi i kompiel w lagunie.
Relaks niesamowity. Raj.
Wieczorem usiedlismy na plazy i patrzelismy w gwiazdy. tak gwiezdzistego nie widzielismy dawno.
Przydatne info - ceny w sklepach sa duzo wyzsze. Jezeli macie ochote na rum - kupcie wczesniej, ale nie przyznawajcie sie na lotnisku - bo zabiora.
Drugiego dnia spedzilismy ponad 6 godzin w drewnianej lodzi. Plynelismy w gore rzeki Carua, chcac dotrzec do Salto Angel.
Teraz mamy poczatek pory suchej i stan rzeki jest niski.
W lodzi bylismy w osiem lodzi plus czterech Indian. Chlopaki okolo 50 razy musieli wyskakiwac z lodzi i ja przepychac. Dziewczyny czasem byly oszczedzone.
Indianim siedzacy na dziobie sterowal, a inny pokrzykiwal OUT, a po chwili IN. I cholpcy wyskakiwali z lodzi i po kilku pchcieciach wskakiwali... tyrka za gruba kase ... :))))
W koncu dotarlismy do obozu - tylko po to by w ciagu 3 min byc juz w grodze pod sam wodospad.
Droga na gore prowadzila przez dzungle i trwala okolo 1 godziny. Po drodze trzeba bylo przeprawic sie przez rzeke i troche powspinac - wiec warto miec wygodne obuwie i jakis wodoszczelny worek szczegolnie na sprzet elektroniczny. warto tez zabrac ze soba ply na moskity i stroj kapielowy zeby wykapac sie pod wodospadem. No i latarke w razie zapadniecie zmierzchu w dzungli co wlasnie nam sie przytrafilo.
Salto Angel robi niesamowite wrazenie. Potega przyrody. Pod wodospadem mozna wykapac sie. Woda zimna, ale jakze orzezwiajaca po duchocie dzungli. Niezapomniane przezycie.
Po powrocie czekal na nas Pollo pieczone nad ogniskiem, ryz i oczywiscie COLA ... :)) Po takim wysilku smakowalo wybornie.
Noc w hamakach. Cos male te hamaki - na indianski wymiar. Trzeba bylo spac w poprzek... :)
Dowiedzielismy sie, ze pora sucha w tym roku zaczela sie szybciej i za tydzien juz nie bedzie mozliwe przyplynac tu lodzia.
Tak wiec zalapalismy sie niemal w ostatniej chwili.
Droga powrotna byla duzo latwiejsza. Mokro i twardo, ale widoki piekne.
Co dziwne widzielismy bardzo malo zwierzat, tylko jakies kilka ptaszkow. Wszystkie pouciekaly, bo ryk naszego silnika byl przeokrutny.
Ponownie Canaima. Krotki odpoczynek, obiad i porzegnanie z tym uroczym miejscem
Znowu wracalismy mala awionetka. Mialismy wrazenie, ze nasz pilot mial dziwne tiki. Bujalo samolocikiem. W zasadzie nie moglismy oprzec sie wrazeniu, ze dopiero uczy sie pilotazu. Tak wiec ladowanie przyjelismy z radoscia i ulga.