Ha Long przywitało nas słoneczną pogodą. Super. Mamy farta, bo tam często są mgły.
Na nadbrzeżu było przycumowanych kilkadziesiąt statków. Full ludzi, autokarów. Fabryka turystyczna.
Wsiedliśmy na statek. Drewniany, dwupokładowy. Na pierwszy rzut oka wszystkie wydają się takie same. Różnią się detalami i wykończeniem. Wersje ekonomiczne i bardziej wypasione - czyli takie, które mają miękkie siedzenia i serwety na stołach.
Nasza grupa liczy kilkanaście osób. Oprócz nas i obsługi 5 osób na statku nie ma już nikogo. Czyżby facet w agencji mówił prawdę?? :)))
Od razu serwują lunch i fajnie bo po 4 godzinnej podróży busem z Hanoi wszyscy jesteśmy głodni.
Na stół wjeżdżają owoce morza, ryby, rolady, tofu, warzywa, owoce. Pycha.
Wpływamy w zatokę. Piękne widoki. Wysokie kilku dziesięciometrowe wyspy. Niektóre zalesione.
Po jakimś czasie dobijamy do osady na wodzie. Małe, kolorowe domki na tratwach. Ludzie tam mieszkają, hodują ryby, no i obsługują turystów.
Martyna Wojciechowska nakręciła tam jeden z odcinków swojej serii "Kobieta na krańcu świata".
Można skorzystać z łodzi i kajaków. Za 40 min 6 $. No cena mega:))) Przewodnik zdradził, że dziennie przewija się przez Ha Long 3 tyś ludzi. Nawet niech połowa skorzysta z kajaków - złoty interes!!
Odwiedziliśmy też jaskinię. Ogromna, monumentalna - robiła wrażenie. Stalaktyty podświetlone były różnobarwnym światłem.
Miejsce jest mega turystyczne. Przemiał ludzi. My dzięki małej grupie tego jednak bardzo nie odczuliśmy
Miejsce jest jednak szczególne i warte zobaczenia.
Na koniec znowu powrót do Hanoi - 4 godz. :))) Wietnamie drogi mają fatalne. No i za przekroczenie 100 km/h dostają wysokie mandaty. Dlatego podróż autobusem wlecze się i wlecze...